Nie odbierała od niego telefonów. Nie odczytywała wiadomości.
Nie otwierała drzwi, kiedy dobijał się do nich przez cały weekend, udając, że
nie ma jej w domu. Nie chciała słuchać jego wyjaśnień. Nie po tym jak zachował
się tamtego wieczoru. Siedząc na sofie, pożerając przy tym kolejne pudełko
czekoladowych lodów, zastanawiała się nad tym wszystkim. Czy to miało sens? Jej
związek z Jackiem. Od ponad roku ukrywali się z tym wszystkim. Żadnych
wspólnych wypadów. Wolny czas spędzali u niej w mieszkaniu. Kochała go. Był dla
niej wszystkim. Potrafił za każdym razem poprawić jej humor, nawet się nie
wysilając. Jednak czy to wystarczało? Do czego zmierzało? Prawda była taka, że
nie miała bladego pojęcia. Przymknęła na moment oczy, przypominając sobie ich
ostatnią rozmowę, kiedy to obiecał jej, że niedługo rozstanie się z Lauren i
będą w końcu mogli wyjść z ukrycia. Otworzyła oczy i pokręciła głową. Czemu
powoli przestawała wierzyć w jego słowa? Przestawała wierzyć, że w końcu będzie
lepiej.
* * *
Znów siedział
w samochodzie przed jej apartamentem i po raz kolejny wybierał jej domowy numer
– komórkę miała wyłączoną. Zaciskał palce lewej ręki na kierownicy, karcąc się
w myślach za to, jakim był idiotą. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty i znów
włączała się automatyczna sekretarka.
–
Sophie, wiem że jesteś w domu… – zaczął spokojnie, spoglądając w kierunku jej
okna. – Odbierz proszę, albo wpuść mnie do środka. Długo zamierzasz mnie
unikać? Wiem, że zachowałem się okropnie i jest mi z tym cholernie źle… –
zaczerpnął powietrza i zamilkł na chwilę, przymykając oczy. – Nienawidzę tego
stanu, Soph – wyszeptał – Proszę Cię, odezwij się… - rozłączył się, rzucając
telefon na siedzenie pasażera i uderzył ręką w kierownicę, klnąc przy tym
siarczyście.
Naprawdę
tego nienawidził. Nie móc jej zobaczyć, dotknąć, pocałować. Jednak to była
tylko i wyłącznie jego wina. Nie powinien zachować się w stosunku do niej tak,
jak się zachował. Co on też sobie wtedy myślał. Przecież to on przez całą
imprezę zadawał jej ból, nie odtrącając Lauren. To on na oczach Sophie, oddawał
pocałunki, przytulał i śmiał się u boku swojej dziewczyny. Jakim też był
idiotą! Popapranym idiotą, który zachował się jak samolubne dziecko. Teraz
zdawał sobie z tego doskonale sprawę i chciał przeprosić, jednak ona go
odtrącała… I to bolało go niemiłosiernie. Jednak nie mógł nic zrobić, nic na
siłę. Musiał dać jej czas, skoro tego potrzebowała. Wziął głęboki wdech i
spojrzał na wyświetlacz telefonu, który się podświetlił. Lauren. Westchnął
głośno i chwycił telefon do ręki, rozłączając się. Odpalił silnik i ruszył z
piskiem opon w stronę domu. Dziś już na pewno nic nie wskóra.
* * *
Przez
cały weekend zastanawiał się nad cała sytuacją, która zaszła w piątkowy
wieczór. Wtedy nie zadawał pytań. Wiedział, że i tak mu nic nie powie. Jednak
chciał wiedzieć. Wiedzieć, co doprowadziło ją do takiego stanu, w jakim była.
Wydawało mu się, że przez cały czas świetnie się bawiła, jednak musiała to być
tylko jej maska. Maska, w którą tak łatwo uwierzył. Już od dłuższego czasu ją
obserwował. Nie mógł się okłamywać, Sophie była piękną kobietą i tylko głupiec
nie zwróciłby na nią uwagi. Jednak było w niej coś jeszcze. Coś, co sprawiało,
że bez względu na wszystko, chciało się ją chronić. Pomimo tego, że nigdy nie
okazała tego, że jest krucha, on wiedział, że była. I to bardzo. Dlatego nie
mógł dłużeć siedzieć w domu i gdybać. Musiał coś zrobić, coś zdziałać. Chwycił
za kurtkę, która wisiała na wieszaku przy drzwiach i wyszedł z mieszkania. Nie
miał pewności, czy będzie w domu, jednak nic nie szkodziło sprawdzić. Droga do
jej apartamentu przy tym natężeniu ruchu zajęła mu dobre czterdzieści pięć
minut. Pogoda była ładna, słońce świeciło wysoko na niebie – idealny dzień na
spędzenie go na świeżym powietrzu. Może powinien do niej zadzwonić, upewnić
się, że jej nie przeszkadza. Odgonił od siebie te myśli. Raz się żyje. Kiedy w
końcu zaparkował na parkingu, spojrzał we wsteczne lusterko i poprawił okulary
przeciwsłoneczne, za chwilę wychodząc z samochodu i zamykając go. Nie oglądając
się na boki ruszył przed siebie, wchodząc za moment do budynku. Podszedł do
windy i wcisnął przycisk przywołujący, opierając się o zimny marmur ścian.
Wziął kilka głębszych wdechów, zastanawiając się, co ma jej powiedzieć. Nic mu
jednak nie przychodziło do głowy. Miał totalną pustkę. Spojrzał na zegarek,
dobijała druga. Może nie było jej w domu. W końcu miała swoich znajomych, a
przy takiej pogodzie siedzenie w domu było by czystym grzechem. Kiedy drzwi
windy się rozsunęły, wszedł do niej i wcisnął guzik z numerem cztery.
* * *
Kiedy
usłyszała kolejny raz dźwięk telefonu, podskoczyła wystraszona na sofie.
Spojrzała na stolik, na którym leżał telefon i wpatrywała się w niego bez
słowa. Wiedziała, że to był Jack. Odczekała chwilę, a kiedy w końcu włączyła się
automatyczna sekretarka, słuchała wszystkiego w ciszy. Tak bardzo za nim
tęskniła. Za jego głosem, a teraz słysząc go, to, co mówił, serce bolało ją
jeszcze bardziej. Jednak nie miała zamiaru oddzwaniać. Nie dziś. Wiedziała, że
dłużej nie będzie mogła się przed nim ukrywać. Jutro wracała już do pracy.
Dlatego chciała ten dzień spędzić jeszcze na przemyśleniach. Cały czas w głowie
kotłował jej się jedno pytanie… Czy było warto dalej w to brnąć?
Wstała
z sofy, odkładając puste pudełko po lodach na stół i przeciągnęła się leniwie.
Rozejrzała się po salonie i zmarszczyła nos. Pusta butelka po winie leżała
gdzieś na dywanie przy kominku, a płyty DVD były porozrzucane przy telewizorze.
Będzie musiała tu posprzątać i to koniecznie, jednak teraz potrzebowała prysznica.
Udała się prosto do łazienki, gdzie szybko zsunęła z siebie piżamę i weszła do
kabiny, odkręcając wodę, która powoli zaczęła rozluźniać całe jej ciało. Potrzebowała
tego. Zapomnieć o wszystkich zmartwieniach - wyłączyć się na jedną krótką
chwilę. I tak zrobiła, jednak ta chwila nie mogła trwać wiecznie. W końcu
zrobiło jej się chłodno, dlatego szybko umyła włosy i wyszła z kabiny,
wycierając się w ręcznik. Założyła na siebie świeże ubranie i susząc mniejszym
ręcznikiem włosy, ruszyła prosto do kuchni. W połowie drogi jednak usłyszała
delikatne pukanie do drzwi. Zmarszczyła czoło, zatrzymując się na moment i
podeszła po cichu do nich. Wahała się czy je otworzyć, co jeśli to był Jack.
Wzięła głębszy wdech i przyłożyła ucho delikatnie do drewnianych drzwi,
wsłuchując się. Nie słyszała nic, oprócz bicia swojego serca. Za chwilę jednak
podskoczyła wystraszona i ręką strąciła z komody wazon z kwiatami, słysząc
głośniejsze pukanie.
-
Cholera jasna! – Zaklęła głośno, za moment zakrywając dłonią buzię.
-
Sophie, wszystko w porządku? – Zza drzwi usłyszała głos Thomasa. Otworzyła więc
je i uśmiechnęła się do niego delikatnie, za chwilę spoglądając na rozbity
wazon.
- Tak
jakby… – ukucnęła i zaczęła zbierać potłuczone szkło.
Thomas
zrobił to samo, dotykając przez przypadek jej dłoni. Ich spojrzenia na moment
się spotkały, a ona szybko odsunęła swoją dłoń. Jej serce znów zaczęło walić
jak szalone, poczuła lekkie mrowienie w brzuchu. Nie wiedziała, dlaczego Thomas
tak zaczął na nią działać. Z jednej strony nie podobało jej się to ani trochę,
ale z drugiej przyjemne mrowienie w brzuchu, było naprawdę przyjemne. Wstała w
końcu, przygryzając delikatnie wargę i spojrzała na mężczyznę.
- Co
cię do mnie sprowadza, kapitanie? – Chciała jakoś rozładować napięcie.
-
Pomyślałem, że skoro jest tak ładna pogoda, to nie odmówisz mi wspólnego
spaceru – również wstał i zamknął za sobą drzwi, uśmiechając się. Spojrzała na
niego podejrzliwie i zmrużyła oczy.
-
Jesteś pewien, że to jest twoja prawidłowa odpowiedź na moje pytanie? – ruszyła
w kierunku kuchni, modląc się, żeby tylko nie zajrzał do salonu.
-
Prawdę mówiąc po piątkowym wieczorze mam kilka pytań, które nie dają mi spać w
nocy, a jak dobrze wiesz, sen jest mi potrzebny do regenerowania sił – zaśmiał
się i ruszył za nią, zerkając do salonu. To, co tam zastał, tylko potwierdziło
jego przypuszczenia. Coś poważnego musiało się wydarzyć na tym przyjęciu.
-
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Vermaelen – odwróciła się do niego
tyłem, by nie zobaczył jej reakcji i wyrzuciła szkło do kosza na śmieci. Wiedziała, że prędzej czy później, Thomas
będzie zadawał pytania.
- Kto
powiedział, że jestem grzecznym chłopcem, może miejsce w piekle mam już
zarezerwowane – podszedł do niej dość blisko i spojrzał jej w oczy, wyrzucając
przy tym szkło. – Nie chcę być wścibski,
ale strasznie mnie to męczy, Sophie. Wiesz dobrze, że cokolwiek się dzieję,
masz moje wsparcie – położył dłoń na jej ramieniu.
Pokiwała
tylko głową i opuściła ją lekko, pozostając w ciszy. Nie mogła mu przecież
powiedzieć prawdy. Co by sobie o niej pomyślał? W końcu żyła w związku z osobą,
która miała swoją rodzinę. Czy gdyby mu powiedziała prawdę, nadal by miała jego
wsparcie? Czy może obróciłby się na pięcie i wyszedł z mieszkania bez słowa?
Lubiła go i nie chciała żeby zmienił o niej zdanie.
- Nie
stało się nic poważnego, po prostu miałam lekkie załamanie, to wszystko. – znów na niego spojrzała, tym razem błagalnie,
żeby nie drążył więcej tego tematu. Pokiwał głową, delikatnie kładąc dłoń na
jej policzku i pogładził go. Przeszły ją dreszcze.
-
Skoro tak uważasz. – uśmiechnął się i rzucił okiem gdzieś za jej ramię. – Masz ochotę
na spacer? – Spojrzał głęboko w jej oczy.
-
Mam. – zaśmiała się i odsunęła, chowając kosmyk włosów za ucho. – Muszę się
trochę ogarnąć, jeśli pozwolisz. – ruszyła w stronę pokoju, by się przebrać i
wysuszyć włosy. – Jeśli możesz zostań w kuchni, salon nie wygląda najlepiej – znów
się zaśmiała i pokręciła głową rozbawiona znikając za drzwiami sypialni.
* * *
Kiedy
zamknęły się za nią drzwi do sypialni, usiadł na stołku i rozejrzał się
dookoła. Musiał przyznać, że mieszkanie było przytulne i jak na jego oko, co
najmniej dla dwojga. Wstał po cichu i pomimo jej zakazu, ruszył do salonu. Pierwszym,
co rzuciło mu się w oczy, była pusta butelka po winie i dwa opakowania po
lodach czekoladowych. Pokręcił głową i omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, zatrzymując
się na komodzie. Komodzie, na której stało zdjęcie. Podszedł bliżej i chwycił
je w rękę. Zmarszczył czoło, nic z tego nie rozumiał. Na zdjęciu bowiem była
ona i Jack, przytuleni i wpatrujący się sobie w oczy. Słysząc jej kroki, szybko
odłożył zdjęcie na komodę i ruszył w kierunku kuchni. Nie chciał, żeby zastała
go na węszeniu. Kiedy usiadł z powrotem na stołku, akurat weszła do kuchni.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się mimowolnie. Wyglądała tak pięknie, że na
moment zapomniał o tym, co przed chwilą zobaczył.
-
Jeśli nadal masz ochotę na spacer, możemy iść. – wskazała ręką w stronę wyjścia
i założyła na siebie sweter, chwytając do ręki torebkę, która leżała na stole.
Nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się i wstał, ruszając za nią. Teraz
wszystko powoli łączyło się w jedną całość. Wychodziło na to, że panna Sheer
miała romans z Wilsherem.
______________________________________________________________________________________________________________________
Rozdział III napisany. Nie do końca tak, jak chciałam, ale jest... Mam nadzieję, że wam się spodoba ;-) Ps. Miło było by poczytać wasze komentarz odnośnie rozdziałów ;)
Ps1. Opowiadanie nie będzie miało stałego ciągu. Będę przeskakiwać w czasie. Przeplatać teraźniejszość z przeszłością. Mam nadzieję, że wam się spodoba.