czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział III

Nie odbierała od niego telefonów. Nie odczytywała wiadomości. Nie otwierała drzwi, kiedy dobijał się do nich przez cały weekend, udając, że nie ma jej w domu. Nie chciała słuchać jego wyjaśnień. Nie po tym jak zachował się tamtego wieczoru. Siedząc na sofie, pożerając przy tym kolejne pudełko czekoladowych lodów, zastanawiała się nad tym wszystkim. Czy to miało sens? Jej związek z Jackiem. Od ponad roku ukrywali się z tym wszystkim. Żadnych wspólnych wypadów. Wolny czas spędzali u niej w mieszkaniu. Kochała go. Był dla niej wszystkim. Potrafił za każdym razem poprawić jej humor, nawet się nie wysilając. Jednak czy to wystarczało? Do czego zmierzało? Prawda była taka, że nie miała bladego pojęcia. Przymknęła na moment oczy, przypominając sobie ich ostatnią rozmowę, kiedy to obiecał jej, że niedługo rozstanie się z Lauren i będą w końcu mogli wyjść z ukrycia. Otworzyła oczy i pokręciła głową. Czemu powoli przestawała wierzyć w jego słowa? Przestawała wierzyć, że w końcu będzie lepiej.

* * *

Znów siedział w samochodzie przed jej apartamentem i po raz kolejny wybierał jej domowy numer – komórkę miała wyłączoną. Zaciskał palce lewej ręki na kierownicy, karcąc się w myślach za to, jakim był idiotą. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty i znów włączała się automatyczna sekretarka. 

– Sophie, wiem że jesteś w domu… – zaczął spokojnie, spoglądając w kierunku jej okna. – Odbierz proszę, albo wpuść mnie do środka. Długo zamierzasz mnie unikać? Wiem, że zachowałem się okropnie i jest mi z tym cholernie źle… – zaczerpnął powietrza i zamilkł na chwilę, przymykając oczy. – Nienawidzę tego stanu, Soph – wyszeptał – Proszę Cię, odezwij się… - rozłączył się, rzucając telefon na siedzenie pasażera i uderzył ręką w kierownicę, klnąc przy tym siarczyście.

Naprawdę tego nienawidził. Nie móc jej zobaczyć, dotknąć, pocałować. Jednak to była tylko i wyłącznie jego wina. Nie powinien zachować się w stosunku do niej tak, jak się zachował. Co on też sobie wtedy myślał. Przecież to on przez całą imprezę zadawał jej ból, nie odtrącając Lauren. To on na oczach Sophie, oddawał pocałunki, przytulał i śmiał się u boku swojej dziewczyny. Jakim też był idiotą! Popapranym idiotą, który zachował się jak samolubne dziecko. Teraz zdawał sobie z tego doskonale sprawę i chciał przeprosić, jednak ona go odtrącała… I to bolało go niemiłosiernie. Jednak nie mógł nic zrobić, nic na siłę. Musiał dać jej czas, skoro tego potrzebowała. Wziął głęboki wdech i spojrzał na wyświetlacz telefonu, który się podświetlił. Lauren. Westchnął głośno i chwycił telefon do ręki, rozłączając się. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon w stronę domu. Dziś już na pewno nic nie wskóra.

* * *

Przez cały weekend zastanawiał się nad cała sytuacją, która zaszła w piątkowy wieczór. Wtedy nie zadawał pytań. Wiedział, że i tak mu nic nie powie. Jednak chciał wiedzieć. Wiedzieć, co doprowadziło ją do takiego stanu, w jakim była. Wydawało mu się, że przez cały czas świetnie się bawiła, jednak musiała to być tylko jej maska. Maska, w którą tak łatwo uwierzył. Już od dłuższego czasu ją obserwował. Nie mógł się okłamywać, Sophie była piękną kobietą i tylko głupiec nie zwróciłby na nią uwagi. Jednak było w niej coś jeszcze. Coś, co sprawiało, że bez względu na wszystko, chciało się ją chronić. Pomimo tego, że nigdy nie okazała tego, że jest krucha, on wiedział, że była. I to bardzo. Dlatego nie mógł dłużeć siedzieć w domu i gdybać. Musiał coś zrobić, coś zdziałać. Chwycił za kurtkę, która wisiała na wieszaku przy drzwiach i wyszedł z mieszkania. Nie miał pewności, czy będzie w domu, jednak nic nie szkodziło sprawdzić. Droga do jej apartamentu przy tym natężeniu ruchu zajęła mu dobre czterdzieści pięć minut. Pogoda była ładna, słońce świeciło wysoko na niebie – idealny dzień na spędzenie go na świeżym powietrzu. Może powinien do niej zadzwonić, upewnić się, że jej nie przeszkadza. Odgonił od siebie te myśli. Raz się żyje. Kiedy w końcu zaparkował na parkingu, spojrzał we wsteczne lusterko i poprawił okulary przeciwsłoneczne, za chwilę wychodząc z samochodu i zamykając go. Nie oglądając się na boki ruszył przed siebie, wchodząc za moment do budynku. Podszedł do windy i wcisnął przycisk przywołujący, opierając się o zimny marmur ścian. Wziął kilka głębszych wdechów, zastanawiając się, co ma jej powiedzieć. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy. Miał totalną pustkę. Spojrzał na zegarek, dobijała druga. Może nie było jej w domu. W końcu miała swoich znajomych, a przy takiej pogodzie siedzenie w domu było by czystym grzechem. Kiedy drzwi windy się rozsunęły, wszedł do niej i wcisnął guzik z numerem cztery.

* * *

Kiedy usłyszała kolejny raz dźwięk telefonu, podskoczyła wystraszona na sofie. Spojrzała na stolik, na którym leżał telefon i wpatrywała się w niego bez słowa. Wiedziała, że to był Jack. Odczekała chwilę, a kiedy w końcu włączyła się automatyczna sekretarka, słuchała wszystkiego w ciszy. Tak bardzo za nim tęskniła. Za jego głosem, a teraz słysząc go, to, co mówił, serce bolało ją jeszcze bardziej. Jednak nie miała zamiaru oddzwaniać. Nie dziś. Wiedziała, że dłużej nie będzie mogła się przed nim ukrywać. Jutro wracała już do pracy. Dlatego chciała ten dzień spędzić jeszcze na przemyśleniach. Cały czas w głowie kotłował jej się jedno pytanie… Czy było warto dalej w to brnąć? 

Wstała z sofy, odkładając puste pudełko po lodach na stół i przeciągnęła się leniwie. Rozejrzała się po salonie i zmarszczyła nos. Pusta butelka po winie leżała gdzieś na dywanie przy kominku, a płyty DVD były porozrzucane przy telewizorze. Będzie musiała tu posprzątać i to koniecznie, jednak teraz potrzebowała prysznica. Udała się prosto do łazienki, gdzie szybko zsunęła z siebie piżamę i weszła do kabiny, odkręcając wodę, która powoli zaczęła rozluźniać całe jej ciało. Potrzebowała tego. Zapomnieć o wszystkich zmartwieniach - wyłączyć się na jedną krótką chwilę. I tak zrobiła, jednak ta chwila nie mogła trwać wiecznie. W końcu zrobiło jej się chłodno, dlatego szybko umyła włosy i wyszła z kabiny, wycierając się w ręcznik. Założyła na siebie świeże ubranie i susząc mniejszym ręcznikiem włosy, ruszyła prosto do kuchni. W połowie drogi jednak usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Zmarszczyła czoło, zatrzymując się na moment i podeszła po cichu do nich. Wahała się czy je otworzyć, co jeśli to był Jack. Wzięła głębszy wdech i przyłożyła ucho delikatnie do drewnianych drzwi, wsłuchując się. Nie słyszała nic, oprócz bicia swojego serca. Za chwilę jednak podskoczyła wystraszona i ręką strąciła z komody wazon z kwiatami, słysząc głośniejsze pukanie.

- Cholera jasna! – Zaklęła głośno, za moment zakrywając dłonią buzię.

- Sophie, wszystko w porządku? – Zza drzwi usłyszała głos Thomasa. Otworzyła więc je i uśmiechnęła się do niego delikatnie, za chwilę spoglądając na rozbity wazon. 

- Tak jakby… – ukucnęła i zaczęła zbierać potłuczone szkło. 

Thomas zrobił to samo, dotykając przez przypadek jej dłoni. Ich spojrzenia na moment się spotkały, a ona szybko odsunęła swoją dłoń. Jej serce znów zaczęło walić jak szalone, poczuła lekkie mrowienie w brzuchu. Nie wiedziała, dlaczego Thomas tak zaczął na nią działać. Z jednej strony nie podobało jej się to ani trochę, ale z drugiej przyjemne mrowienie w brzuchu, było naprawdę przyjemne. Wstała w końcu, przygryzając delikatnie wargę i spojrzała na mężczyznę.

- Co cię do mnie sprowadza, kapitanie? – Chciała jakoś rozładować napięcie.

- Pomyślałem, że skoro jest tak ładna pogoda, to nie odmówisz mi wspólnego spaceru – również wstał i zamknął za sobą drzwi, uśmiechając się. Spojrzała na niego podejrzliwie i zmrużyła oczy.

- Jesteś pewien, że to jest twoja prawidłowa odpowiedź na moje pytanie? – ruszyła w kierunku kuchni, modląc się, żeby tylko nie zajrzał do salonu.

- Prawdę mówiąc po piątkowym wieczorze mam kilka pytań, które nie dają mi spać w nocy, a jak dobrze wiesz, sen jest mi potrzebny do regenerowania sił – zaśmiał się i ruszył za nią, zerkając do salonu. To, co tam zastał, tylko potwierdziło jego przypuszczenia. Coś poważnego musiało się wydarzyć na tym przyjęciu. 

- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Vermaelen – odwróciła się do niego tyłem, by nie zobaczył jej reakcji i wyrzuciła szkło do kosza na śmieci.  Wiedziała, że prędzej czy później, Thomas będzie zadawał pytania.

- Kto powiedział, że jestem grzecznym chłopcem, może miejsce w piekle mam już zarezerwowane – podszedł do niej dość blisko i spojrzał jej w oczy, wyrzucając przy tym szkło. –  Nie chcę być wścibski, ale strasznie mnie to męczy, Sophie. Wiesz dobrze, że cokolwiek się dzieję, masz moje wsparcie – położył dłoń na jej ramieniu.

Pokiwała tylko głową i opuściła ją lekko, pozostając w ciszy. Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy. Co by sobie o niej pomyślał? W końcu żyła w związku z osobą, która miała swoją rodzinę. Czy gdyby mu powiedziała prawdę, nadal by miała jego wsparcie? Czy może obróciłby się na pięcie i wyszedł z mieszkania bez słowa? Lubiła go i nie chciała żeby zmienił o niej zdanie. 

- Nie stało się nic poważnego, po prostu miałam lekkie załamanie, to wszystko. –  znów na niego spojrzała, tym razem błagalnie, żeby nie drążył więcej tego tematu. Pokiwał głową, delikatnie kładąc dłoń na jej policzku i pogładził go. Przeszły ją dreszcze.

- Skoro tak uważasz. – uśmiechnął się i rzucił okiem gdzieś za jej ramię. – Masz ochotę na spacer? – Spojrzał głęboko w jej oczy.

- Mam. – zaśmiała się i odsunęła, chowając kosmyk włosów za ucho. – Muszę się trochę ogarnąć, jeśli pozwolisz. – ruszyła w stronę pokoju, by się przebrać i wysuszyć włosy. – Jeśli możesz zostań w kuchni, salon nie wygląda najlepiej – znów się zaśmiała i pokręciła głową rozbawiona znikając za drzwiami sypialni.

* * *

Kiedy zamknęły się za nią drzwi do sypialni, usiadł na stołku i rozejrzał się dookoła. Musiał przyznać, że mieszkanie było przytulne i jak na jego oko, co najmniej dla dwojga. Wstał po cichu i pomimo jej zakazu, ruszył do salonu. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, była pusta butelka po winie i dwa opakowania po lodach czekoladowych. Pokręcił głową i omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, zatrzymując się na komodzie. Komodzie, na której stało zdjęcie. Podszedł bliżej i chwycił je w rękę. Zmarszczył czoło, nic z tego nie rozumiał. Na zdjęciu bowiem była ona i Jack, przytuleni i wpatrujący się sobie w oczy. Słysząc jej kroki, szybko odłożył zdjęcie na komodę i ruszył w kierunku kuchni. Nie chciał, żeby zastała go na węszeniu. Kiedy usiadł z powrotem na stołku, akurat weszła do kuchni. Spojrzał na nią i uśmiechnął się mimowolnie. Wyglądała tak pięknie, że na moment zapomniał o tym, co przed chwilą zobaczył.

- Jeśli nadal masz ochotę na spacer, możemy iść. – wskazała ręką w stronę wyjścia i założyła na siebie sweter, chwytając do ręki torebkę, która leżała na stole. Nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się i wstał, ruszając za nią. Teraz wszystko powoli łączyło się w jedną całość. Wychodziło na to, że panna Sheer miała romans z Wilsherem.

______________________________________________________________________________________________________________________
Rozdział III napisany. Nie do końca tak, jak chciałam, ale jest... Mam nadzieję, że wam się spodoba ;-)

Ps. Miło było by poczytać wasze komentarz odnośnie rozdziałów ;)
Ps1. Opowiadanie nie będzie miało stałego ciągu. Będę przeskakiwać w czasie. Przeplatać teraźniejszość z przeszłością. Mam nadzieję, że wam się spodoba.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Rozdział II



Przez te kilka dni odczuwała delikatnie zmianę w zachowaniu Jacka. Nie opuszczał jej prawie na krok, a kiedy widział gdzieś w pobliżu Vermaelena, nie pozwalał, by zostawała z nim sam na sam. Powoli zaczęło ją to denerwować, ale nie miała zamiaru się  z nim kłócić. W piątek na szczęście miała dzień wolny, dlatego od samego rana wybrała się na zakupy ze swoją przyjaciółką Natashą, która była narzeczoną Fabiańskiego i też miała być na tej kolacji.

- Powinnaś dać sobie spokój z panem W. – zaczęła jak tylko wysiadły z samochodu. – I nie patrz tak na mnie Sheer, wiesz że chcę dla ciebie jak najlepiej, a najlepiej na pewno z nim nie będzie. – Spojrzała na nią, krzyżując ręce na piersiach.

- Ja go kocham, musisz to zrozumieć i on pewnie na swój sposób też mnie kocha. – westchnęła cicho – Może już niedługo nie będziemy musieli się ukrywać – wzruszyła ramionami i weszła do sklepu. Natasha nie odpowiedziała już nic, tylko wywróciła oczami i udała się prosto za swoją przyjaciółką. Wiedziała od samego początku o potajemnych schadzkach jej i Wilshere’a i nigdy nie była zadowolona z tego faktu. Kochała Sophie jak siostrę i chciała, żeby ułożyła sobie w końcu życie z normalnym facetem. Czuła, że prędzej czy później Jack ją skrzywdzi, a tego nie chciała.

* * *

- Mam nadzieję, że nie masz zbyt krótkiej sukienki – roześmiał się przez słuchawkę, jednak wyczuła w jego głosie zazdrość. Od ponad pół godziny wisiał na telefonie i nie dawał się jej uszykować.

- Niech to będzie dla ciebie niespodzianka, Jack. – pokręciła głową i spojrzała na sukienkę, która leżała na łóżku i uśmiechnęła się mimowolnie. Kiedy zobaczyła ją w sklepie od razu wiedziała, że musi ją kupić i pomimo, że nigdy nie lubiła koloru herbacianego, tak teraz nie miało to znaczenia. Sukienka była jak z bajki – prosta, choć ciągnęła się do ziemi, a wyszywane hafty dodawały tylko uroku.

- Ale zachowasz dla mnie jeden taniec? – wymruczała do słuchawki, a dziewczyna wybuchła śmiechem. – No wiesz co… – zamilkł. 

- Przepraszam cię Jack, – próbowała się uspokoić – ale nie mogłam się powstrzymać. – przygryzła dolną wargę i westchnęła. – Jeśli mnie poprosisz, to na pewno nie odmówię.

- Nie trzeba było tak od razu, Soph – westchnął – Nie będę ci już przeszkadzał, szykuj się, zobaczymy się za niecałe dwie godziny. Uwielbiam cię! – cmoknął do telefonu.

- Ja ciebie też, wariacie. Do zobaczenia – rozłączyła się i odłożyła telefon na toaletkę, spoglądając w swoje odbicie w lustrze. Nie przypuszczała, że tak strasznie będzie się stresować całym tym wyjściem. Trochę się tego obawiała. Tego jak zareaguje na Jacka z Lauren. Wiedziała, że nie będzie mogła niczego po sobie dać znać. W końcu wstała z krzesła i udała się prosto do łazienki. Miała niecałe półtora godziny, żeby być gotowa do wyjścia.

* * *

Nie pamiętał kiedy ostatni raz się tak stresował. Pięć razy poprawiał krawat w lustrze, a kiedy zegar wybił kwadrans po piątej, spojrzał w swoje odbicie i wziął kilka głębszych wdechów. Co z tobą Vermaelen, w końcu nie bez przyczyny wołają na ciebie Verminator - zaśmiał się sam do siebie i chwytając w rękę bukiet frezji, wyszedł z mieszkania udając się do samochodu. Przez całą drogę zerkał we wsteczne lusterko, raz po raz zaciskając palce na kierownicy. Weź się w garść, stary. To tylko zwykłe wyjście. Dobrze wiesz, że nie jest tobą zainteresowana. W końcu zatrzymał się przed apartamentowcem, w którym mieszkała i zerknął na zegarek. Był punktualnie. Wysiadł powoli z samochodu i zabierając ze sobą kwiaty ruszył prosto pod jej drzwi, za moment dzwoniąc dzwonkiem. Po chwili usłyszał echo odbijających się obcasów, a kiedy znalazła się tuż przy drzwiach mógł przysiąc, że na moment się zawahała, nim otworzyła drzwi. Jednak kiedy to zrobiła, zaparło mu dech w piersi, a usta delikatnie się rozchyliły. Wyglądała przepięknie. Zawsze wyglądała pięknie, ale w tej sukience ciągnącej się do podłogi i rozpuszczonych lokach...

- Wyglądasz zniewalająco, Sherr – uśmiechnął się szarmancko, spoglądając jej prosto w oczy. Był oczarowany.

- Dziękuję – Sophie zarumieniła się lekko i spojrzała  na bukiet kwiatów, który trzymał w dłoni. – To dla mnie? 

- Tak… - wyciągnął w jej kierunku rękę, podając bukiet – Mam nadzieję, że lubisz frezje? 

- Można powiedzieć, że trafiłeś w dziesiątkę, kapitanie – uśmiechnęła się i wzięła od niego kwiaty. – Wejdź na chwilę, muszę je wstawić do wazonu –wskazała ręką by wszedł i ruszyła do kuchni. 

Kiedy zniknęła za  rogiem, przymknął na moment oczy i wszedł do środka. Serce nadal waliło mu jak szalone. Zamknął za sobą drzwi, otwierając powoli oczy, a kiedy się obrócił, stała tuż przed nim z uśmiechem na ustach.

- Gotowy? – widział jak przygląda mu się dokładnie.

- Jeśli ty jesteś gotowa, to ja jak najbardziej – wyciągnął w jej kierunku ramię, a ta chwyciła go pod, znów się uśmiechając.

- No to w drogę.

* * *

Przez całą drogę do restauracji, w której miała odbyć się uroczystość, czuła na sobie jego wzrok. Jednak ani razu na niego nie spojrzała. Serce dziwnie zaczęło jej bić od kiedy tylko ujrzała go w drzwiach. W garniturze wyglądał seksownie, musiała to przyznać. Zresztą Thomas był przystojnym mężczyzną i gdyby nie fakt, że spotykała się potajemnie z jednym z jego kumpli z drużyny, pewnie by się z nim umówiła raz, czy dwa. Skarciła się za to w myślach, a kiedy w końcu się zatrzymali, spojrzała na niego i uśmiechnęła niepewnie.

- To tylko zwykła uroczystość, Sophie – zaśmiał się, widząc wyraz jej twarzy.

- Wiem o tym – również się zaśmiała i chwyciła za klamkę, chcąc otworzyć drzwi.

- Zaczekaj! – Thomas chwycił ją delikatnie za ramię i po chwili wysiadł z samochodu, obchodząc go i otwierając jej drzwi – Jestem dżentelmenem – puścił do niej oczko i wyciągnął dłoń  w jej kierunku. Nie zastanawiała się ani chwili. Chwyciła za nią i wysiadła z samochodu, rozglądając się na boki. Błyski fleszy dobiegły ich z każdej strony. No tak, mogła się tego spodziewać. Uśmiechając się delikatnie, ruszyła z Thomasem do środka, gdzie byli już prawie wszyscy. Kiedy podeszli do grupki, w której stali, Giroud, Podolski i Arteta z żonami, przywitali się z nimi. 

- U la, la! – zagwizdał Lucas i zmierzył wzrokiem Sophie – O mało co i bym cię nie poznał – zaśmiał się i spojrzał na swoją żonę, która pokręciła tylko głową i uśmiechnęła się do dziewczyny.

- Co prawda, to prawda – Giroud pokiwał głową -  widzimy cię zazwyczaj w wersji sportowej, a tutaj – uśmiechnął się.

- Ci dwaj idioci próbują powiedzieć, że ładnie wyglądasz, Sophie – Arteta dodał, widząc minę dziewczyny, na co wszyscy się zaśmiali.

No tak. Giroud i Podolski byli jej ulubieńcami. Nie było dnia, kiedy by ją nie rozśmieszyli. Zresztą jak i z jednym, jak i z drugim dogadywała się doskonale. Nie mogła narzekać na brak rozrywki. Kiedy więc mężczyźni udali się po coś do picia, została z ich partnerkami i wdała się w dyskusję na temat sukienek. Raz po raz rozglądała się po sali w poszukiwaniu Jacka, jednak nigdzie nie mogła go znaleźć.

- Jesteście razem? – usłyszała w końcu pytanie, które sprawiło, że spojrzała na kobiety. Zmrużyła oczy, przyglądając się im przez chwilę. – Ty i Thomas? – Dodała pospiesznie Jen, widząc minę dziewczyny.

- Nie, nie jesteśmy razem – Sophie pokręciła głową i spojrzała w kierunku mężczyzn, którzy wracali do nich z drinkami.

- Wielka szkoda, bo wyglądacie razem idealnie – Lorena mrugnęła do niej oczkiem i spojrzała na swojego męża, który stanął obok niej, podając jej drinka.

To co powiedziała Lorena dało jej do myślenia. Idealnie. Wydawało jej się, że idealnie wygląda z Jackiem, ale nikt nie mógł tego potwierdzić. Wzięła kieliszek z szampanem od Thomasa i wypiła go duszkiem, przymykając na moment oczy. Czuła na sobie jego wzrok, jednak milczał, za co była mu wdzięczna. W końcu spojrzała na niego i uśmiechnęła się ciepło, dając mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Ale czy tak naprawdę było i czy on w to uwierzył? Sama nie była tego pewna…

Kiedy w końcu usiedli przy stoliku, zauważyła go. Wchodził na sale, przepraszając wszystkich dookoła. Lauren szła za nim, uśmiechając się tym swoim wyuczonym, sztucznym uśmiechem, aż ją zatrzęsło od środka. Przez chwilę jej i Jacka spojrzenia się spotkały, jednak szybko odwróciła głowę, udając że słucha tego o czym mówił Lukas. Jej serce zaczęło bić szybciej, a ręce zaczęły się pocić. Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył.

- Dobrze się czujesz? – Thomas pochylił się delikatnie w jej stronę. – Zbladłaś – spojrzał na nią lekko zmartwiony. Pokiwała tylko głową i uśmiechnęła się. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo uroczystość się rozpoczęła.

* * *

Nie wiedziała ile wypiła, poprzestała liczyć, jednak w tym momencie ją to nie obchodziło. Wszyscy dobrze się bawili, ona również. Miała do tego pełne prawo. Lauren nie odstępowała Jacka na krok, łasiła się do niego, dając wszystkim do zrozumienia, że chłopak należy tylko i wyłącznie do niej. Bolało ją to. Za każdym razem kiedy widziała, jak Lauren migdaliła się z Jackiem, na jej sercu pojawiała się kolejna rysa. W końcu nie zwracała już na niego uwagi. Dobrze bawiła się w towarzystwie Vermaelena, który starał się na każdym kroku jej zaimponować. W końcu, kiedy szybkie piosenki się skończyły, a DJ zaczął puszczać wolniejsze, zarzuciła ręce na szyję mężczyzny i wtuliła się niego, przymykając oczy. Słyszała bicie jego serca, mieszające się z piękną melodią, która wydobywała się z głośników. W tym momencie pragnęła, żeby piosenka trwała jak najdłużej. Pomimo tego, że była wcięta, poczuła się bezpiecznie w jego ramionach. Inaczej. Nie przeszkadzało jej nawet to, że gładził ją delikatnie po plecach. Powoli uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Uśmiechnął się do niej delikatnie, lekko kręcąc głową - nie miał pojęcia co jej chodziło po głowie. Może i dobrze, bo w tym momencie chciała go pocałować. Jednak się opamiętała. Odwzajemniła uśmiech i znów się w niego wtuliła, kołysząc się z nim na parkiecie. Nie zwróciła nawet uwagi na Jacka, który siedział sam przy stoliku i obserwował całą sytuację, zaciskając przy tym pięści pod stołem. Kiedy piosenka się skończyła, Thomas jak na dżentelmena przystało, ucałował jej dłoń i poprowadził do ich stolika, tam jednak Sophie go przeprosiła i ruszyła prosto w kierunku łazienek. Musiała chwilę ochłonąć, do tego zmęczenie powoli brało nad nią górę - prawie cała noc w szpilkach dawała jej stopom w kość. W końcu wyszła z pomieszczenia i skierowała się prosto na salę, jednak coś ją zatrzymało, a raczej ktoś. Poczuła na swoim ramieniu lekki uścisk i po chwili została wciągnięta do jakiegoś pustego, ciemnego pomieszczenia. Serce zabiło jej mocniej, a kiedy wzięła głębszy wdech, poczuła zapach tak znajomych perfum. 

- Wystraszyłeś mnie – spojrzała na zarys mężczyzny, który z każdą sekundą się wyostrzał. W końcu dostrzegła wściekłość w jego oczach.

- Widzę, że bawisz się znakomicie – powiedział prawie przez zaciśnięte zęby, cały czas trzymając rękę opartą o drzwi, tuż przy jej głowie.

- Bawię się dobrze i owszem – próbowała się od niego odsunąć, ten jednak przybliżył się do niej niebezpiecznie, prawie się z nią stykając. – Jack, co ty wyprawiasz, puść mnie…

- Nie mogę uwierzyć, że robisz to wszystko na moich oczach – pokręcił głową i przymknął na moment powieki.

- Ja? Robię na twoich oczach? Co takiego? No powiedz, co?! – prawie na niego wrzasnęła, czuła jak od środka zaczyna się w niej wszystko kotłować.

- Jak obściskujesz się z Vermaelenem! Na moich oczach, Soph! – spojrzał na  nią z bólem w oczach. Ona tylko pokręciła głową, czując jak zbiera jej się na płacz.

- Puść mnie, Jack… - odpowiedziała spokojnie. Nie miała zamiaru robić scen. Nie chciała tego.

- Nie! – pokręcił głową -  Nie, dopóki mi nie wytłumaczysz dlaczego…

- Dlaczego? – prychnęła w końcu, nie wytrzymując. – Myślisz, że mnie to nie boli – wbiła mu palec w tors. – To, jak Lauren się z tobą obściskuje, jak cię całuje, trzyma za rękę – pokręciła głową. – To cholernie boli, Wilshere i zrobiłam błąd zgadzając się na przyjście tutaj z Thomasem. A teraz wybacz, ale muszę iść, nie mam ochoty z tobą rozmawiać – odepchnęła go od siebie, ten jednak chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie, wpijając się zachłannie w jej usta. Zareagowała od razu, a to w jaki sposób to zrobiła, zaskoczyło ją nie mniej niż jego. Wolną dłonią wymierzyła mu policzek, za chwilę zakrywając tą samą dłonią swoje usta. To był pierwszy raz kiedy go uderzyła. Nie wiedziała co zrobić, dlatego też odwróciła się na pięcie i otwierając szybko drzwi, opuściła pomieszczenie, zostawiając go tam osłupiałego. Nie patrzyła w którą stronę idzie, zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy na kogoś wpadła.

- Sophie, wszystko w porządku – usłyszała spokojny głos Thomasa, po chwili czując jak delikatnie chwyta ją za podbródek i unosi go do góry.

- Zabierz mnie stąd i nie pytaj o nic, błagam – prawie wyszeptała. Nie pytał o nic, chwycił ją za rękę i poprowadził prosto do szatni, tam wziął ich płaszcze, by po chwili już otwierać drzwi od jego samochodu. Kiedy w końcu usiadł na miejscu kierowcy, spojrzał na nią. Siedziała, wpatrując się przed siebie, nie odzywając się ani słowem. Odpalił silnik i ruszył spod restauracji. 

- Mam cię zabrać do domu? – w końcu przerwał milczenie.

- Nie. – pokręciła głową – Zabierz mnie gdzieś, gdzie będę mogła ochłonąć.   

I zrobił to. Znów bez zbędnych pytań. Nawet nie wiedział jak bardzo była mu za to wdzięczna.

środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział I

Nienawidziła tego, kiedy wymykał się z jej łóżka po udanym seksie. Tak bardzo chciała, żeby zostawał choć jedną noc w miesiącu. Jednak nie mógł. Miał swoje życie, obowiązki, rodzinę i Archiego. Tym razem było tak jak zawsze. Przyszedł po wygranym meczu z chińszczyzną i kwiatami, zjedli, porozmawiali, a potem jak to było w zwyczaju wylądowali w jej łóżku. Za każdym razem powtarzał jej to samo. Że kiedyś w końcu będzie miał na tyle odwagi, by ujawnić o nich prawdę. Spotykali się od roku, kiedy to Jack jeszcze odbywał rehabilitację po kontuzji, pracowała wtedy w jednej z restauracji, do której przychodził ze znajomymi. Zaczęło się niewinnie, a potem stało się już nałogiem. Widywali się sporadycznie, czasami tylko kilka razy w miesiącu. Jednak z czasem nie mogli już bez siebie żyć. Dzwonił do niej codziennie, nawet kilka razy dziennie, kiedy wyjeżdżał ze zgrupowaniem. Poświęcał jej każdą swoją wolną chwilę. Kochała go i wiedziała, że on też do niej coś czuje, jednak nigdy jej tego nie powiedział. Zawsze całował ją w czoło, mówiąc: ‘Jesteś dla mnie kimś ważnym’. Wystarczało jej to jak na razie. Ważne, że był, kiedy go potrzebowała. Teraz widywali się juz nie tylko po pracy, ale i w pracy. Od kilku miesięcy, po zakończonych studiach, bowiem zaczęła pracować jako fizjoterapeutka w jego klubie piłkarskim.

- Nie lubię kiedy musisz wychodzić tak wcześnie, Jack – przeciągnęła się na łóżku i przykryła narzutą swoje nagie ciało, obserwując każdy jego ruch, kiedy w pośpiechu się ubierał.

- Rozmawialiśmy już o tym, Soph – spojrzał na nią i westchnął, siadając na brzegu łóżka – Wiem, że tego nie lubisz, ja też nie czuję się najlepiej zostawiając cię tu samą – pochylił się by złożyć na jej ustach pocałunek. – Ale obiecuję, że niedługo będzie już lepiej, dobrze? – spojrzał jej głęboko w oczy.

Pokiwała tylko głową i przyciągnęła go do siebie, całując namiętnie. Nie mogła mu niczego odmówić. Kiedy na nią patrzył tymi swoimi szczenięcymi oczami, miękła. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, wyszła z łóżka i udała się prosto do łazienki by wziąć prysznic. Kiedy weszła do kabiny, odkręciła kurek z gorącą wodą i zamknęła oczy, pozwalając kropelkom wody oplatać jej ciało. Westchnęła cicho. Wiedziała, że jutro go zobaczy, jednak to nie będzie to samo. Znów będzie musiała udawać, że nic ich nie łączy.

* * *

Właśnie kończyła swoją zmianę, kiedy do pomieszczenia wszedł Thomas z uśmiechem na ustach i usiadł wygodnie na kozetce. Nie odezwał się ani słowem, ale wiedziała, że o coś chciał ją zapytać.

- O co chodzi, kapitanie? – stanęła naprzeciw niego i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Widzę, że coś ci chodzi po głowie – w końcu się uśmiechnęła.

- Dlaczego uważasz, że musi o coś chodzić, Sophie – oparł ręce za plecami i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Bo to widać, Thomas – zaśmiała się i pokręciła głową – no dalej, wyduś to z siebie.

- Zastanawiałem się czy nie miałabyś przypadkiem wolnego piątku – spojrzał jej w oczy – mamy w klubie jakąś uroczystą kolację i wypadałoby przyjść z osobą towarzyszącą – wstał, nadal nie spuszczając z niej wzroku. – Nie mam nikogo, z kim mógłbym pójść, a lepiej zaprosić kogoś, kogo się zna i lubi – pokiwał głową.

Uroczysta kolacja? Jack jej o tym nie wspomniał ani słowem. I pewnie nie miał takiego zamiaru. Nie dając po sobie poznać, zaśmiała się tylko i machnęła ręką.

- Zapraszasz mnie na randkę, Vermaelen?

Jego źrenice powiększyły się niebezpiecznie i podszedł do niej bliżej, spoglądając na nią z góry. Był wyższy o co najmniej dwadzieścia centymetrów. Przygryzła mimowolnie wargę i spojrzała mu w oczy.

- A co jeśli tak, Sheer? – droczył się z nią, wiedziała o tym. Była jedyną kobietą w sztabie fizjoterapeutów, do tego nie brzydką. Wszyscy starali się z nią flirtować, a Thomas już od dłuższego czasu próbował ją zaprosić na kawę. – No dalej, nie daj się błagać na kolanach. Co ci szkodzi i tak znasz wszystkich, a trochę zabawy nie zaszkodzi – pstryknął ją w nos i obszedł, kierując się do wyjścia. – Nie przyjmuję odmowy, bądź gotowa na osiemnastą – puścił do niej jeszcze oczko i wyszedł.

Westchnęła cicho i spoglądając jeszcze na drzwi, zarzuciła na siebie kurtkę i ruszyła do wyjścia. Miał rację, co jej szkodziło pójść. Do tego będzie miała na oku Wilshere’a, choć myśl o samej obecności Lauren w jednym pomieszczeniu z nią, przyprawiała ją o mdłości. Nie darzyła tej dziewczyny sympatią i to wcale nie ze względu na Jacka. Sam jej styl bycia jej przeszkadzał. Kiedy wyszła z budynku, udała się prosto w kierunku stacji metra, nie pamiętała już kiedy ostatni raz była na zakupach.

Dotarcie do centrum Londynu trochę jej zajęło, a kiedy już krążyła od sklepu do sklepu, rozdzwonił się jej telefon. Odwiesiła wieszaki z sukienkami na bok i wyjęła z torebki komórkę.

- Sophie Sheer, słucham? – powiedziała oficjalnie, nie zwracając uwagi na wyświetlacz.

- Uwielbiam kiedy tak mówisz – w słuchawce usłyszała głos Jacka, wywróciła oczami i spojrzała na wystawę sklepową.

- Coś się stało? Mieliśmy spotkać się dopiero wieczorem – odpowiedziała obojętnie i spojrzała na paznokcie u lewej ręki.

- Oiii, ktoś tu nie jest w humorze. Co się stało, Soph?

- Nic się nie stało. Mów szybko o co chodzi, bo jestem teraz na zakupach.

- Kupujesz jakąś seksowną bieliznę – zamruczał do słuchawki.

- Nie, sukienkę na piątkową uroczystą kolację, na którą zostałam zaproszona przez Vermaelena, a teraz wybacz, jeśli to nic ważnego, porozmawiamy wieczorem – rozłączyła się. Wiedziała, że tego nie lubił. Prawdopodobnie teraz siedział gdzieś i zaciskał pięści ze złości. I może nie przez to, że się rozłączyła, tylko że wspomniała o Thomasie.

* * *

- Robisz mi to na złóś, tak? – Jack chodził po pokoju, gestykulując zawzięcie. – To dlatego, że ci o tym nie powiedziałem? – zatrzymał się i spojrzał na nią.

- Nie i nie. – pokręciła głową, nie wstając z sofy. – Po prostu nie dał mi wyboru, powiedział że odmowy nie przyjmuje i wyszedł – westchnęła. – Robisz z igły widły, Jack – chwyciła go za rękę i pociągnęła do siebie, żeby usiadł obok. – Słuchaj, to jest tylko zwykłe koleżeńskie wyjście, będziesz na tym samym przyjęciu z Lauren – dotknęła opuszkami palców jego policzka i uśmiechnęła się delikatnie. Widziała jak bił się z myślami, aż w końcu pokiwał głową.

- Masz rację – położył swoją dłoń na jej, subtelnie ją ściskając. – Nie to, żebym był o niego zazdrosny – wywrócił oczami i zaśmiał się, przyciągając ją do siebie – jesteś moja i tylko moja – wyszeptał, przybliżając swoją twarz do jej i za moment składając na jej ustach namiętny pocałunek.

Prolog

Nie myślała, że to wszystko tak się potoczy. Że życie ułoży jej taki scenariusz. Od dziecka zawsze była tym drugim wyborem. Jej starsza siostra Zoe zawsze była wychwalana, a ona wytykana palcami jako czarna owca w rodzinie. Nic więc dziwnego, że kiedy skończyła osiemnaście lat wyprowadziła się z domu, znalazła pracę i uczęszczała zaocznie na studia. Nie chciała by ktokolwiek z rodziny kiedykolwiek powiedział jej, że wszystko co ma, zawdzięcza właśnie im. Nie. Bardzo szybko dorosła. I choć teraz w wieku 21 lat mogła powiedzieć, że miała wszystko, nie było tak. Miała własne mieszkanie, dobrą pracę, ukończone studia, jednak nie miała szczęścia w miłości. A może jednak miała, tyle że i tu była tym drugim wyborem. Dziewczyną, która musiała się dzielić mężczyzną. Która nie mogła pokazać się z nim publicznie. Która ukrywała prawdę przed całym światem. Jednak odpowiadało jej to. Kochała go. Jednak z czasem bycie tą drugą już jej nie wystarczało. Bo chciała chodzić na prawdziwe randki i czuć się jak ta jedyna, wyjątkowa…